Przygotowuję się do konferencji organizowanej przez Fundację Pozytywni i Gdyński Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli Naukowa zatytułowanej „SŁOWA mają moc”. Ponieważ autentycznie wierzę w moc słów, czy szerzej komunikacji międzyludzkiej zastanawiam się nad tym, czym się zająć. Najpierw pomyślałem o ograniczeniach. Nasze codzienne kłopoty z komunikacją często powodowane są tym, że zamiast skupiać się na tym, co chcemy powiedzieć, zastanawiamy się nad tym, jak to zostanie ocenione przez naszych rozmówców. Nie mówimy więc tego, co wiemy ani tego co sądzimy na dany temat, ale to, co naszym zdaniem dany rozmówca uzna za słuszne czy jeszcze lepiej – za atrakcyjne. Co pozwoli nam, dzięki danej wypowiedzi, dookreślić się jako ktoś szczególny. Bywa, że dla potrzeb efektownego oddziaływania na innych, obiecujemy coś, krytykujemy poglądy – nawet te dla nas bliskie, konkurujemy z innymi – niekiedy nawet nadużywając słów czy argumentów, byle tylko zwyciężyć, byle zostać zauważonym i zapamiętanym jako ktoś, kogo warto zauważyć i zapamiętać.
Kolejny kłopot w pełnym porozumiewaniu się z innymi, to różnego rodzaju nadinterpretacje. Jedną z jej form jest generalizacja, której efektem bywa budowanie swoich wypowiedzi na uogólnieniach. Zakładamy, że skoro wiemy coś na temat części, możemy śmiało wypowiadać się na temat ogółu. Problemem bywa również przekonanie o prawie do głoszenia dowolnych ocen i poglądów. Szczególnie niesłuszne jest powtarzanie stereotypów. Założenie, że skoro są powszechnie uznawane za prawdziwe, to i my możemy je wygłaszać z przekonaniem, że niosą w sobie jedynie prawdę i nikogo w gruncie rzeczy nie mogą skrzywdzić. Inny problem związany jest ze swoistą projekcją naszych emocji na spodziewane myśli, postawy czy zachowania rozmówców. Dzieje się tak między innymi w przypadku, kiedy zakładamy, że druga strona może być z jakiegoś powodu do nas uprzedzona, zgodnie z zasadą jak ona taka jest, to muszę jej pokazać, że aż tak mi na tym układzie nie zależy. Dokładnie tak samo działa myślenie nadmiernie negatywnie oceniające nas samych. Założenie, że jesteśmy mniej wartościowi od osoby, z którą rozmawiamy, połączone z przekonaniem, że wszystkie pozytywne gesty tej osoby to jedynie uprzejmość, udawanie czy wręcz naigrywanie się z naszych słabości – również musi doprowadzić do tego, że nasz pozytywny partner zacznie w nas dostrzegać eksponowane przez nas słabości, dostosuje się do reprezentowanej przez nas postawy i… zgodnie z naszym założeniem wyjdziemy na idiotę. Czy jednak rzeczywiście o to nam chodziło?