Dorosłym wydaje się, że ich podstawową powinnością wobec dzieci jest zapewnienie im właściwej edukacji potwierdzonej posiadaniem stosownych świadectw i certyfikatów. Od najmłodszych lat starają się więc zapewniać swoim pociechom jak najwięcej sytuacji, w których te będą mogły się rozwijać. Przykładem mogą być zajęcia typu nauka języków obcych, tańca towarzyskiego czy zen dla najmłodszych. I nic w tym złego. Pod warunkiem, że nie zakładamy wykształcenia małych filologów, profesjonalnych tancerzy czy filozofów. I to, że wszystkie te elementy edukacji prowadzone będą na zasadzie dobrowolności oraz zabawy. Peter Gray, amerykański psycholog i profesor Boston College badający procesy uczenia się u dzieci, autor znanej książki opublikowanej pod znamiennym tytułem „Wolne dzieci. Jak zabawa sprawia, że dzieci są szczęśliwsze, bardziej pewne siebie i lepiej się uczą?”, w związku z przytoczoną wyżej sytuacją powiedział: „Nic z tego, co robimy, żadna ilość zabawek, »wartościowego czasu« czy specjalnych kursów, jakie dostarczamy dzieciom, nie zastąpi im wolności, którą zabieramy. Tego czego dzieci uczą się z własnej inicjatywy, poprzez swobodną zabawę, nie da się nauczyć inaczej”.
Psychologia rozwojowa oraz badania na mózgu wskazują, że dzieci najbardziej intensywnie rozwijają się do piątego, szóstego roku życia. A więc do czasu nim dziecko zostanie objęte formalną edukacją. Przyglądając się naszym maluchom możemy śmiało powiedzieć, że ich poziom motywacji i determinacji w pracy nad własnym rozwojem jest bliski zaangażowaniu najbardziej skupionych na swojej pracy naukowców. Zobaczmy z jakim zapałem grzebią patykiem w ziemi, by się dokopać do ukrytych w niej skarbów. Z jaką swobodą biorą do ręki najbardziej odrażające stworzenia, by zgłębić tajemnicę ich bytu. Z jaką swadą i kreatywnością opowiadają o sprawach, które ich zdaniem zdarzyły się czy choćby powinny się zdarzyć. Wreszcie, jak wiele i jak dociekliwe zadają pytania. Maluchy intuicyjnie zdają sobie sprawę, że zanim pójdą do szkoły muszą się bardzo, bardzo wiele nauczyć. A my dorośli, co my możemy/powinniśmy z tym zrobić? Najlepiej skorzystać z rady innego amerykański psychologa, jednego z głównych przedstawicieli psychologii humanistycznej Carla Rogersa „Nie można zmusić ziarna do rozwoju i kiełkowania, można jedynie stworzyć warunki zezwalające na to, aby ziarno rozwinęło wszystkie tkwiące w nim możliwości”.
Szkoła ma być dla uczniów miejscem inspiracji i odkrywania talentów oraz mocnych stron . Stoimy na progu personalizacji edukacji. Uczniowie potrzebują nie tyle nauki, co wspierającej obecności nauczycieli w ich drodze do wkraczania w dorosłość. Jesper Juul w swojej książce „Kryzys szkoły” napisał kilka zdań wobec których nie można przejść obojętnie: „Dzieci potrzebują dorosłych, którzy mają czas, żeby pobyć z nimi tu i teraz. My rodzice stale jesteśmy zajęci przyszłością. Kiedy nasze dzieci mają cztery lata i chętnie się uczą, my jesteśmy już myślami o uniwersytecie, na którym będą studiować. Jakie ma to na nie wpływ? Czują się bardzo samotne, jeśli nie ma nikogo, kto pobędzie z nimi tu i teraz. Wydaje się wtedy, że nikt nie chce z nimi być.” I skąd w takiej sytuacji mają zapalić w sobie ten płomień?