To, kim jesteś, krzyczy tak głośno, że nie słyszę, co mówisz. /Ralph Wldo Emerson/
Czy bycia nauczycielem można się nauczyć? Pozornie odpowiedź jest prosta. Przecież powołano do tego specjalne studia a i dla tych, którzy je pokończyli ustanowiono określoną ścieżkę rozwoju, by z początkującego stażysty móc z czasem stać się wyjątkowym dyplomowanym. Czy to jednak decyduje o ty, że stajemy się nauczycielami? Bo w gruncie rzeczy – o kogo pytamy?
Dla wielu nauczyciel to zwykły dostawca wiedzy i umiejętności. Po części być może postaw. Kiedy czytamy treść podstaw programowych szybko się orientujemy, że w gruncie rzeczy o to właśnie chodzi. By przećwiczyć z uczniami określone zbiory kompetencji. W wystarczającym zakresie, by poradzili sobie z testem egzaminacyjnym. Być może stąd w mniejszym zakresie oczekuje się od nauczycieli pracy nad uczniowskimi postawami? No bo przecież podczas egzaminu wystarczy, że uczeń nie będzie ściągał.
Sprowadzając rolę nauczyciela do funkcji trenera kompetencji przekładamy znaczenie ucznia z rozwijającego się człowieka, który powoli wrasta w dorosłość, na funkcjonalność prostej (żeby nie napisać prostackiej) kwiaciarki, z której pewien bezduszny profesor fonetyki postanowił uczynić prawdziwą damę. I jakkolwiek w dzisiejszej szkole nie o wygląd, maniery czy kulturę zachowania chodzi, to przecież proces wydaje się być podobny. Przychodzi do szkoły nie wie i nie potrafi, opuszcza znając a nawet rozumiejąc i do tego posługując się wybranymi algorytmami, które ułatwiają rozwiązywanie określonego zbioru zadań, ot tyle, by z powodzeniem poradzić sobie na egzaminie.
Profesor Higgins miał w gruncie rzeczy podobnie. Zrobić swoje i przejść do następnych zadań. Jak pamiętamy nie wszystko poszło tak, jak sobie założył. Z nauczycielami jest podobnie. Możemy uczyć konkretnych treści, ćwiczyć określone techniki i procedury postępowania i… albo będziemy nauczycielami, albo zwykłymi, na ogół mało skutecznymi treserami niezbyt chętnych do współpracy z nami podopiecznych. O naszej skuteczności decydują bowiem nie dyplom, stopień awansu czy lata praktyki pedagogicznej, ale to – jakimi jesteśmy ludźmi. W jaki sposób tratujemy swoją pracę i przypisanych nam podopiecznych. Na ile to co mamy do przekazania i to jaką nam sprawia satysfakcję i radość z obserwowanego rozwoju naszych uczniów. Kim dla nich jesteśmy i kim oni są dla nas. Zniechęcenia, obojętności czy arogancji nie ukryjemy, choćbyśmy zastosowali najnowocześniejsze wyrazy i sformułowania ze współczesnego słonika dydaktyki swojego przedmiotu. Podobnie jak nie uciekniemy przez zarażającym entuzjazmem, chęcią dialogu i przyjemnością wspólnego z uczniami kroczenia po meandrach wiedzy. Chcesz być nauczycielem, pamiętaj – bądź przede wszystkim człowiekiem. Ludzie lepiej sobie radzą z innymi ludźmi.