Zmiana na stanowisku ministra oświaty obudziło wiele nadziei i spowodowało potrzebę refleksji na temat niezbędnych zmian w polskiej edukacji. Kluczowe jest jak zawsze pytanie o kształt niezbędnej do przeprowadzenia reformy. Każdy porządny minister szkolnictwa obowiązkowo zapowiadał, a niektórzy przeprowadził mniej lub bardziej radykalne zmiany określane na ogół właśnie nazwą reformy. Te zaś bywaj dobre i niedobre. Dobrą w istotnym zakresie okazała się propozycja Handkego i Dzierzgowskiej, której zawdzięczaliśmy odstąpienie od centralnych programów nauczania i jednego zestawu podręczników a także gimnazja i system egzaminów zewnętrznych. Niedobrą były rozwiązania wdrożone przez Zalewską i Czarnka, które utrzymały bądź pogłębiły większość nietrafnych rozwiązań jak choćby praktykę zewnętrznego badania osiągnięć szkolnych uczniów i zlikwidowały gimnazja. Dziś pojawia się pytanie jakie reformy zaproponuje Nowacka w koalicji z Lubnauer. Najbardziej pozytywna informacja dotycząca tego tematu mówi o tym, że poza rozwiązaniami incydentalnymi (nowa rola zadań domowych, kształt pomocy psychologiczno-pedagogicznej) ministry żadnej konkretnej reformy nie przewidują.
Michael Bernard Beckwith amerykański pastor, założyciel Międzynarodowego Centrum Duchowego Agape w Beverly Hills w Kalifornii powiedział, że zbyt wielu ludzi żyje w więzieniu, które sobie samodzielnie wytworzyli. Warto pamiętać o tych słowach, kiedy myślimy o zmianach w oświacie. Szkołę jaka jest należy bowiem albo zlikwidować i zaproponować na nowo, albo modyfikować punktowo i tylko tam, gdzie można i gdzie tego potrzeba. Trochę tak zrobiono w przypadku zadań domowych. Zamieniono zasadę zadawania tego, czego nie zrobiono się w szkole albo co uczniowie powinni ćwiczyć samodzielnie, żeby najlepsi byli jeszcze lepsi, na propozycję działań rozwojowych, do wyboru, bez ocen ale za to z kluczową informacją zwrotną. Wielu nauczycieli pracuje tak od lat. Zadawanie pracy do domu, żeby dziecko nauczyło się tego, czego nie opanowało na lekcji jest w gruncie rzeczy formą delegowania odpowiedzialności za naukę i uczenie się z nauczyciela na ucznia i sprawdza się tylko wtedy, kiedy ten drugi ma chęć i odpowiednie wsparcie, by tej odpowiedzialności podołać. W innym wypadku niczemu nie służy. I to próbowało zmienić nowe ministerstwo. Obudziło to jednak lawinowy opór wielu specjalistów od oświaty, którzy wierzą, że uczeń się nauczy tylko wtedy, kiedy wykona ciężką, choć niekoniecznie sensowną pracę, bo nauka to właśnie ciężka praca a jej sensem jest pokazanie, że trzeba ją wykonywać. Myślenie o tym, że tradycyjne liczenie słupków można by zastąpić odwróconą lekcją, projektem czy różnymi wyzwaniami kreatywnymi nie wchodzi w grę, bo przecież mogłoby uczniom sprawić przyjemność. A tego przecież byśmy nie chcieli. Czy może nie? Czy może jednak właśnie o to chodzi!